Jaruzelski chciał masakry szczecińskich stoczniowców?
13 grudnia 1981 r. tajny szyfrogram o wprowadzeniu stanu wojennego docierał do oficerów dyżurnych jednostek wojskowych w całym kraju niezwłocznie po północy. Dzwonki alarmowe rozlegały się we wszystkich garnizonach. Pośpiesznie formowano kolumny czołgów, samochodów i transporterów opancerzonych.
Niektóre jednostki wojskowe tak jak 1 Batalion Szturmowy komandosów z Dziwnowa miał pozostać w koszarach. Jak powiedział nam jeden ze służących wtedy chłopaków, po pierwszym szoku żołnierze ochłonęli i cieszyli się tym ,że nie będą musieli brać udziału w brudnej wojence z narodem. Na stołówkach zwiększono racje żywnościowe o 200% . Żołnierze obżerali się pieczonymi kurczakami, kiełbasą myśliwską, ananasami i czekoladą. W cywilu takiego żarcia nie było od lat. Do tego brak zajęć , mili oficerowie i kaprale – żyć nie umierać.
Ten batalion to nie było zwykłe wojsko. To była elita komandosów wszechstronnie wyszkolonych w zabijaniu. O ich klasie świadczyło min to, że batalion jako chyba jedyna należąca do Pomorskiego Okręgu Wojskowego jednostka podległa bezpośrednio pod Ministra Obrony Narodowej z pominięciem Okręgu Wojskowego który miał siedzibę w Bydgoszczy oraz to ,że na wypadek ataku wojsk Układu Warszawskiego na zgniły zachód batalion przechodził bezpośrednio pod dowództwo sowieckie. Takie informacje można było usłyszeć od oficerów Batalionu.
W tym czasie ok. 2,5 tys robotników zgromadziło się na jednej z wysp stoczni Parnica i podjęło strajk okupacyjny. Na wyspie znajdowały się też magazyny Ligi Obrony Kraju a w nich karabinki sportowe KBKS i rakietnice. Wykorzystanie tej broni przez strajkujących mogło być bardzo groźne dla oddziałów ZOMO które miały pacyfikować stocznię. Prawdopodobnie dlatego podjęto decyzję o użyciu komandosów.
16 grudnia był kolejnym sennym dniem dla żołnierzy Batalionu Szturmowego w Dziwnowie. Niby stan wojenny a nic się nie działo. Śniadanie , obiad i leżenie na pryczach. Wiadomości ze świata tyle co w telewizorze. Nagle po kolacji dowódca kompanii zwołał naradę dowódców plutonów. Senna atmosfera przerodziła się w koszmar. Dowódca ogłosił stan najwyższej gotowości bojowej.
Czy generał Jaruzelski mógł o tym nie wiedzieć skoro Batalion podlegał bezpośrednio pod MON? Rozkaz został przecież wydany bezpośrednio po masakrze górników? Ten kto taki rozkaz wydał musiał zdawać sobie sprawę z tragicznych następstw takiej decyzji.
Każdy młody chłopak dostał do ręki karabin maszynowy kałasznikowa, 90 sztuk ostrej amunicji oraz bagnet szturmowy. Wojsko miało spać w mundurach z bronią pod poduszką i czekać na dzwonek alarmowy.
Atmosfera w koszarach bardzo zgęstniała. Oglądając dziennik telewizyjny w którym podano informację o masakrze w Kopalni Wujek niektórzy żołnierze płakali. Wiedzieli już, że zostaną wysłani przeciwko strajkującym robotnikom, nie wiedzieli jednak gdzie. Jak nam powiedział jeden z nich który służył wtedy w Batalionie, szeptali między sobą, że gdyby sowieci wkroczyli do Polski to bez zmrużenia oka wykonaliby każde zadanie i ginęli z uśmiechem na ustach. A tutaj wrabiano ich w bratobójcze gówno.
Do tej pory władza używała regularnego wojska, głównie czołgów do rozbijania bram i ogrodzeń w strajkujących zakładach. Potem wkraczało ZOMO i pacyfikowało opornych. Tym razem przeciwko strajkującym miano wysłać uzbrojonych po zęby komandosów. A byli to młodzi zastraszeni chłopcy z poboru wiosennego. Wiedzieli , że zostaną skierowani w takie miejsce, że być może wybór będzie taki - „Albo będę strzelał do robotników albo sam zginę?” Tym bardziej, że jeden z dowódców podobno zapowiedział „Kto się cofnie podczas akcji dostanie kulę w łeb”
O czwartej rano 17 grudnia 1981 r. rozległ się dzwonek alarmowy. Odprawa z dowódcą garnizonu, pakowanie do ciężarówek i wyjazd na lotnisko w Goleniowie gdzie czekały ponure helikoptery MI-8. Mimo silnego mrozu żołnierze mieli czoła zroszone potem a w oczach przerażenie.
Odprawa z pułkownikiem MO który zapewniał, że magazyny LOK zostały opróżnione i stoczniowcy broni nie mają. Nikt w to nie uwierzył. Napięcie wśród młodych chłopców było tak duże , że po wylądowaniu na wyspie wystarczyłby jeden przypadkowy wystrzał aby każdy z nich strzelał seriami na oślep. Ofiar mogło być o wiele więcej niż w Kopalni Wujek.
Zimow mgła to rzadkie zjawisko meteorologiczne. Tym razem to ona uniemożliwiła start szturmowych śmigłowców. Dzięki temu zrządzeniu losu atak komandosów został odwołany i do masakry stoczniowców nie doszło.
18 grudnia rano nastąpił atak z morza przy użyciu wojskowych barak desantowych. Stoczniowcy poddali się jednak bez walki. Jak się później okazało, magazyny z bronią nie zostały przez nich naruszone.
Prawdopodobnie do dnia dzisiejszego strajkujący wtedy pracownicy stoczni Parnica nie wiedzą, że mogli podzielić los górników z Kopali Wujek.